czwartek, 3 września 2015

Płaczliwa mamusia

Miałam być twarda, miałam nie płakać. Jestem przecież zaprawiona w bojach. Robak chodził do żłobka i do przedszkola. Dzielnie znosił nasze rozłąki, zawsze z uśmiechem biegł do dzieci i na zajęcia. Pomyślałam sobie, że co to pierwsza klasa, przecież to tylko kontynuacja dalszej edukacji Alberta. Trzymałam się cała do pierwszego dnia szkoły.
W środę wróciłam z pracy i spojrzałam na moje zadowolone dziecko po pierwszym dniu spędzonym w nowej szkole i się rozryczałam. Myśli mi się w głowie kłębiło mnóstwo. Ale jak to to małe moje dzieciątko już siedzi w jednej z ławeczek, na krzesełku z niebieskimi nóżkami, w małej sali nr 23 i poznaje nowy świat. Tak rozmyślałam jak będzie wyglądał ten rok. Będziemy go z A. odprowadzać i odbierać, ja będę robić rano śniadanie, będzie chodził na świetlice, bo taki jest urok pracujących rodziców, będzie poznawał nowych kolegów, ze starymi zżyje się jeszcze bardziej, a ja będę mogła to wszystko obserwować z boku. Patrzyłam na niego i łzy same mi spływały po policzkach. A on się cieszy, jest uśmiechnięty i już czeka ze spakowanym plecakiem, aby iść do szkoły. Głupia matka ryczy, a dziecko skacze z radości, ale tak to chyba już musi być. Poród włączył mi w mózgu jakąś zakładkę "płacz z okazji każdego ważnego wydarzenia w życiu Twojego dziecka, a jak chcesz to nawet najmniejszego". I ja tak właśnie płaczę - na tych wszystkich uroczystościach, kiedy mówi wierszyk lub nieporadnie tańczy, kiedy dostaję laurkę pięknie wyrysowaną przez Panią z przedszkola lub przez te małe łapki, które rysują mi nadal kwadratową klatkę piersiową. Taka ze mnie płaczliwa mamusia, ale Albert się już przyzwyczaił i zawsze mówi, że przecież on nie płacze i ja też nie powinnam. Także już nie będę - dziś.
Zapewne będzie dobrze, bo po tych dwóch dniach Albert jest szczęśliwy i pełen entuzjazmu. O.K. to teraz wycieram nos i idę obmyślać przekąskę na przyszły tydzień do śniadaniówki.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Powrót ...

Ostatni czas obfitował w pytania: "co z tym Twoim blogiem ?". Cóż miałam odpowiedzieć ? Jedynie "nic" i "cisza" nasuwały mi się jako odpowiedzi. Tak właściwie to koło września rok temu doszłam do wniosku, że umrze śmiercią naturalną - powoli, cichutko, przecież i tak nie wiele osób go zauważyło. Długo w sobie trawiłam zarzut bliskiej mi osoby, że pisząc go próbuję naśladować naszą wspólną koleżankę. Ale dziś rano obudziłam się i postanowiłam, że nie będzie tak. Od dziś wracam. Dalej będę pisać albo może znowu będę pisać. Tyle się we mnie pomysłów kotłowało i nie miałam, gdzie tego opisać. Czuję, że potrzebuję tego. Muszę czasem z siebie coś wyrzucić. Czasem mam ochotę napisać jak cudowne są moje dzieci, ile dają mi radości, czasem jak zmęczona jestem po nieprzespanej nocy lub jak nie radzę sobie z dużym, pewnym siebie uczniem klasy pierwszej. Dlatego wracam. Wracam do pisania częściej.  Dziś jestem pewniejsza siebie, bo teraz wiem, że chcę mieć tu swoje miejsce i jednak kogoś interesuje co z tym blogiem będzie dalej. To bardzo miłe uczucie, a powrót "małych łapek" cieszy mnie wielce.



wtorek, 27 maja 2014

Cieszymy się chwilą.

W tym roku Dzień Matki obchodziłam podwójnie - po raz pierwszy z dwójką u boku. Specjalnego świętowania nie było. Jak stwierdził Albert wspaniały prezent będzie w piątek. W tym dniu u niego w przedszkolu odbędzie się przedstawienie z okazji Dnia Mamy oraz Taty, a także festyn z okazji Dnia Dziecka.
Ale odkąd jestem mamą 26 maja to u nas w domu początek Tygodnia Dziecka. Będziemy świętować codziennie i sprawiać sobie małe przyjemności. Liczy się dla mnie radość mojej malutkiej córeczki i uśmiech synka, a do szczęścia nie potrzeba wiele. Wczoraj był wspólny spacer i pyszne włoskie lody, a do tego koszyczek polskich truskawek, które wcinaliśmy na ławeczce przy placu zabaw. Piasek zgrzytał w zębach, ale radość wielka. Albert wyszalał się na drabinkach, konikach, karuzelach i huśtawkach. Klara wyspała się w wózeczku - prawie dwie godziny snu jednym ciągiem - cud! A ja podglądałam delikatny uśmieszek na malutkiej twarzyczce, słuchałam gromkiego śmiechu i dzielnie pilnowałam "patykowych" zdobyczy. Ot taki sielankowy obrazek. Ale cóż na to poradzę, że to te małe stworki - potworki są dla mnie najważniejsze i dla nich budzę się rano, one i A. stanowią sendo mojego życia. Kocham moje szkodniki i kocham być mamą !

http://media-cache-ec0.pinimg.com/originals/d5/f4/e2/d5f4e230003d30f7b3814f382b358149.jpg


niedziela, 25 maja 2014

Siostra - to brzmi dumnie.

Nie wiem, jak to jest wychowywać się samemu, nawet ciężko mi to sobie wyobrazić. Wiedziałam, że nie chcę, aby mój synek był jedynakiem. Wiem, że na siostrę musiał długo czekać, ale myślę, że teraz lepiej rozumie co to znaczy być bratem. 
Ja mam młodszą siostrę. Wredną, okropną, pyskatą małolatę, bez której nie potrafię żyć. To moja najlepsza przyjaciółka, której mogę powiedzieć wszystko co mnie boli, co mnie cieszy i poplotkować o wszystkim i wszystkich. Jeśli nie porozmawiam z nią przez dwa czy trzy dni to tęskni mi się do niej, szczególnie teraz kiedy nie widuję jej tak często (możesz być pewna siostrzyczko, że jak już zajadę na tą wieś to co najmniej na tydzień :).
Podobno miłością do tej istotki zapałałam od pierwszego wejrzenia. Czuwałam przy łóżeczku i śpiewałam do snu. Tak bynajmniej twierdzi moja mama. Ja tego niestety nie pamiętam, ale pamiętam, że razem psociłyśmy, razem bawiłyśmy się w piaskownicy, razem denerwowałyśmy mamusie kolejnymi dziurami w rajstopach i razem urządzałyśmy istne walki KSW na łóżku, bo cóż to za rodzeństwo, które się nie bije. Zawsze jedna z nas wychodziła z nich poszkodowana. Niestety najczęściej ja.

http://www.apnazilla.com/2013/10/sister-quotes-for-pictures-lovely-sister-quotes-with-pictures/37436/

Moja siostra zawsze była sprytniejsza ode mnie. Lepiej szło jej nawiązywanie znajomości na podwórku, na koloniach i w szkole, co zostało jej do dziś. Myślę, że na naszym rodzinnym osiedlu więcej osób zna ją i być może nawet nie wiedzą, że ja jestem jej siostrą. To dlatego, że jesteśmy takie nie podobne do siebie. Nie tylko wyglądem, ale także charakterem.
On rozważna, a ja romantyczna. Zawsze miała powodzenie u chłopaków, ale każdego trzymała na dystans. Nie ten, to kolejny. Miała ich więcej ode mnie. A ja jak się w jednym zakochałam tak już chyba do końca życia będę go kochać. Ale to nie oznacza, że nie umie okazać swoich uczuć, chyba czekała na tę wielką miłość, która obecnie jest jej mężem.
Ona pewna siebie, a ja taka szara myszka. Ja zawsze z głową w chmurach, a ona poważna i konsekwentnie dążąca do celu. Ona odważna, chętna do zmian, a ja troszkę bojaźliwa i tchórzliwa. Każda z nas poszła własną drogą życiową, po innych ścieżkach, ale każda z nas jest szczęśliwa na tej drodze.
Kiedy w zeszłym roku okazało się, że jest w ciąży i urodzi zaledwie miesiąc po mnie skakałam z radości. Ona chyba nawet nie wiem jak bardzo kocham jej córeczkę, bo to tak jakby moja druga córeczka, mała kruszynka. Przeżywałyśmy wspólnie nasze dolegliwości ciążowe, ona radziła się mnie co i jak, dopytywała, a ja chętnie służyłam radą. Teraz mogę napisać, że kiedy z nią rozmawiałam w sobotę wieczorem, powiedziałam do A., że czuję, że już jutro będzie tulić malutką w swoich ramionach. I tak było. W niedzielę 16 lutego 2014 o godzinie 14:45 na świecie pojawiała się jej córeczka. Dzięki temu Mysza ma także siostrę.
Podziwiam moja siostrę, kocham ją i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Dlatego cieszę się, że rodzice zdecydowali się na jeszcze jedno dziecko i 25 maja 1985 roku o godzinie 9:40 na świecie pojawiła się moja siostra. 
Ola - życzmy Ci, abyś odhaczyła wszystkie cele na swojej liście marzeń i zawsze była szczęśliwa !!!  
Buziaki :)
Robak, Mysza, A. i ja.

http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/p/keep-calm-and-love-my-little-sister/

piątek, 23 maja 2014

To już 4 miesiące ...

Miało być wczoraj, ale pogoda nas rozleniwiła. Panowie nasi pojechali sobie razem na wycieczkę, więc i my zrobiłyśmy sobie babski dzionek. Ja malowałam paznokcie, a Myszka obserwowała co to takiego. Ale wróćmy do naszego podsumowania.
Kolejny miesiąc minął. Panna Klarcia rośnie jak na drożdżach, staje się coraz bardziej słodka i kochana. Rano budzi mnie swoimi łapkami, które wędrują po całej mojej twarzy. To obecnie najlepsza zabawka, oprócz własnych dłoni i powoli poznawanych stópek. Można mamę złapać za policzek, pociągnąć za wargę, a najlepiej, jak się uda, to łapiemy za włosy i nie puszczamy, choćby nie wiem co. Mama czasem wtedy krzyczy: "auuu", ale wtedy mordka śmieje się i ciągnie jeszcze mocniej. Taka moja mała córeczka, co w rączce ma chyba więcej siły niż Pudzian. Obecnie wszystko zanim zostanie zaakceptowane do zabawy, musi przejść test paszczowy. Mysza liże, próbuje i jak jest ok to można się bawić. Do ukochanego króliczka dołączyła żyrafka SkipHop oraz słonik pełen niespodzianek z malutką myszką za uszkiem. Zabawa na macie obecnie pochłania Klarę na dłuższy czas. Nawet dalej oddalone zabawki nie są dla niej kłopotem, tak sprytnie obraca się już z plecków na brzuszek i odwrotnie, że w ciągu paru sekund potrafi się doturlać do tej jednej, konkretniej zabawki. A jak trzeba to można leżąc na pleckach poodpychać się nóżkami i też dotrzeć w wybrany punkt. Ulubiona pozycja do zabawy i odpoczynku to nadal ta na brzuszku. Ćwiczy dziewczyna wytrwale mięśnie ramionek i podnosi się już dość wysoko na nich. 


Drzemki w ciągu dnia pozostają bez zmian. Od 20 do 30 minut i koniec. Za to wieczorem już od 19 słodko śpi i dwa razy zaskoczyła mnie dopiero pobudką o 5 rano.
Jak na dużą kobitkę przystało wagę mamy zacną - 7800 g. Słodki ciężar do dźwigania dla mamy, przecież to w jej ramionach najlepiej się zasypia.
Ubranka też szybko stają się coraz mniejsze. Już nosimy rozmiar 74. Na bieżąco trzeba uzupełniać garderobę. Ale z rozsądkiem. Jeszcze czas na sukienki z mini rodini, niech Mysza zacznie stawiać pierwsze kroczki. Wtedy będę szaleć.
Za nami pierwszy test samodzielności - Klarcia dobrze się bawiła z babcią i dziadziusiem w ostatnią niedzielę, kiedy to mama z Albertem imprezowali w Kryspinowie. Podobno obyło się bez płaczu i tragedii. Chyba ze strony Myszy, bo mnie na widok tych wszystkich maluszków na warsztatach jeszcze bardziej tęskniło się do kochanej marudki.






Co potrafi czteromiesięczne niemowlę:
  • trzymane pionowo stara się mocno trzymać główkę,
  • leżąc na brzuchu próbuje podnieść klatkę piersiową opierając się na przedramionach,
  • dość mocno i pewnie stara się chwycić grzechotkę lub palce rodzica,
  • z uwagą wpatruje się w malutkie przedmioty,
  • wyciąga rączkę po przedmiot, który wzbudza zaciekawienie,
  • piszczy z zadowolenia,
  • podciągane do pozycji siedzącej stara się utrzymać główkę w jednej linii z tułowiem,
  • przewraca się z brzuszka na plecy lub odwrotnie,
  • zwrócić się w kierunku, z którego dochodzi głos, zwłaszcza mamy,
  • śmieje się - czasem głośno.

środa, 21 maja 2014

Niedziela pełna wrażeń - Mother Power

Cały tydzień czekaliśmy aż pogoda się poprawi, każdego dnia było tylko gorzej i gorzej. Deszcz padał, nie on nie padał, on się uwziął na nas i zalewał nas lub zlewał się z nas. Albert stracił humor. Czwartek i piątek spędził z nami w domku i się biedaczek nudził. Ale każdego dnia przypominałam mu, że w niedzielę będziemy się super bawić, że będą tez inne dzieciaki, że wyjdzie słoneczko. W piątek Robak stwierdził, że on chyba nie doczeka tej niedzieli, a przecież i tak nikogo tam nie zna i nigdzie nie jedzie. Przekonywałam go, aby się tak pesymistycznie nie nastawiał. W sobotę wybraliśmy się do moich rodziców. Robaczkowi już się mordka bardziej uśmiechała, bo przecież nie ma to jak u dziadziusia i babci. Pogoda też powolutku zaczynała się poprawiać. W niedzielę wstaliśmy raniutko, zjedliśmy pyszne śniadanko, pożegnaliśmy Myszkę i ruszyliśmy na nasze pierwsze warsztatowe spotkanko "Mother Power".
Z każdym kilometrem bliżej Kryspinowa czuliśmy się coraz bardziej podekscytowani.Okolice Kryspinowa są nam dobrze znane, dlatego najpierw poszliśmy przywitać naszą kochaną, zlotową plażę, a następnie skierowaliśmy się w stronę Karczmy "Rohatyna", w której to matka tańczyła na stole. A co kiedyś się było młodym :)
Na miejscu już było sporo osób, ale ja taka nieobyta z blogosferą rozpoznałam tylko panie organizatorki - Żanetkę oraz Kasię. Z Żanetą znamy się już parę dobrych lat, ale to taka znajomość na odległość, choć nie ukrywam, że bardzo ją lubię. Kasię znałam tylko z "monitora", ale było mi bardzo miło poznać ją osobiście.
Robak szybko się zaklimatyzował i zaraz pobiegł na plac zabaw. Stwierdził, że mam go zawołać jak będzie potrzebny. Pomyślałam sobie - synu ale ty mi jesteś cały czas potrzebny, bo ja tu jestem sama i tylko uśmiechac się mogę. Jednak czekała mnie miła niespodzianka i spotkałam garbusiarską kumpelę Anię wraz z małą piękną panną Zuzanną.
Robak jednak za chwilkę wrócił z całą ferajną, gdyż przybył pan z "Kreatywnych Maluchów" i rozpoczęła się część warsztatowa. Dzieciarnia dostała do zabawy pełne kosze pianek "PlayMais", które przy użyciu wody można ze sobą łączyć w niesamowite budowle. Te małe pianki są wyprodukowane ze skrobi kukurydzianej i barwników spożywczych. Są ekologiczne, bezpieczne i całkowicie nieszkodliwe dla zdrowia. Potwierdzeniem może być Robak, który zjadł parę pianek z ciekawości. Tylko jakoś dziwnie niebieską miał paszczę później :)
Albert lepił pianki ze sobą w sobie tylko zrozumiały sposób, a to młot Thora się pojawił, a to samochód, a to jeszcze jakieś głupotki powstawały z PlayMais'ów. Aż tu nagle do naszego stoliczka dotarł piasek kinetyczny i Albert został kupiony. Piasek nie brudzi, nie sypie się i porusza się ciągle, wystarczy go delikatnie dotknąć. Robak zażyczył sobie na Dzień Dziecka wiaderko tego piachu, będzie miał własna piaskownicę. Ten piasek był tak przyjemny w dotyku, że chyba się skuszę na zakup. Później Pan Prowadzący dokonał wyboru najlepszych prac, co mojego syna nie wiele interesowało. Pooglądał inne prace i  pobiegł się bawić. Ale jak się okazało każde dziecko zostało nagrodzone małym zestawem PlayMais oraz puszką pucholiny Bubber.
Za nim zaczęła się dalsza, bardziej mamuśkowa część spotkania, mieliśmy chwilkę, aby zjeść pyszny kawałek ciasta, napić się kawki i herbatki oraz poplotkować z innymi mamami. W tej krótkiej przerwie udało mi się poznać Anię i jej Królewnę Maję z bloga "White Semi Sweet" oraz Matkę Aniołów - Kasię -  z  bloga "Drugi Anioł". Za to mój syn poznał mnóstwo dzieciaków, ale jak twierdzi nie bardzo pamięta jak mieli na imię, ale byli fajowi. Jednego nawet zaprosił do nas :) Później czekały na nas jeszcze dwie niespodzianki: Pani z firmy "Palmers" opowiedziała nam o ich produktach oraz poznałyśmy urocze koszulki edukacyjne z firmy "Hug&Play", o których napiszę jeszcze, bo bardzo mi przypadły do gustu i zastanawiam się nad ich zakupem. Na zakończenie imprezy dziewczyny przygotowały dla nas wspaniałe prezenty, a żebyśmy głodne nie pojechały w świat to jeszcze było ognicho z pyszną kiełbachą.
Razem z Albertem spędziliśmy miło niedzielę, kiedy wracaliśmy do domku albert spytał czy jutro tez pojedziemy na takie warsztaty. Także jeśli dziewczyny jeszcze coś planują to my się piszemy.










Wiemy ile trudu trzeba włożyć w taką imprezę, jak ciężko jest ogarnąć dzieciaki w tak różnych grupach wiekowych i wiem jak trudno dogodzić ich mamuśką. Dlatego jestem pełna podziwu, że Żanecie i Kasi się udało. Aby dobrze bawić się na takiej imprezie trzeba z domu zabrać dobry humor, a tego chyba niektóre mamy nie spakowały do torby.

wtorek, 20 maja 2014

Gdzie znika króla ?

Miało nie być takich tematów tu poruszanych, miała się nie zachwycać nad zawartością pieluchy, miałam nie pisać, że w naszym domku to temat prawie nr 1. Przecież to nie wypada tak informować całe internety, że jak A. dzwoni z pracy zapytać co u nas to pyta czy Robak i Myszka są po czy przed. Ale temat został wywołany w komentarzu więc podałam się.
U nas w domku nikt nie chodzi robić kupki, u nas robi się klocka. Tradycję tą wprowadził nasz syneczek kochany, kiedy nie mógł dogadać się z tatą czego chce. Rozmowa, zmieniająca nasze spojrzenie na te sprawy, miała miejsce jak Albert miał około 3 lat i troszkę ciężko było go zrozumieć.

Robak: Tata chce tupe!
A.: Co się dzieje synku ? Kupa czy zupa ?
Robak: Tata KLOCEK!
I poleciał do kibelka.

Od tej rozmowy wszystko się zmieniło. Klocek rządzi! Albert kiepsko wymawia literkę "K", ale w tym wyrazie niestanowi ona dla niego żadnego problemu. Ogólnie zabawa klockami w naszym domku nie stanowi problemu. Moje dzieci mają genialną przemianę materii i potrafią mnie zaskoczyć 2-3 razy dziennie. Od czego to zależy to nie wiem, chyba po tatusiu, który zalicza trójeczkę, a czasem i czwóreczkę. Wszyscy znajomi wiedzą co potrafi A. Nie będziemy tu robić sobie żartów z mojego mężusia, skoro temat się nawinął to jak właściwie jest z tą kupką u dzieciaków młodszych i starszych.
Trudno mi to określić, bo moje dziecię starsze tylko raz w życiu miało zatwardzenie, nawet jak pierwszą marchewkę mu podałam to oprócz zmian kolorystycznych nich objawów brak. Klarcia jedząc pierś potrafiła robić kupkę w trakcie i jeszcze po i tak parę razy na dzień. Teraz się ustabilizowała i są dwie lub trzy na dobę.


Ale wiem, że temat kupki czasem spędza mamuśkom sen z powiek. Bo czy ta kupka to ma być taka, a jeśli wypróżnia się tylko raz na kilka dni, a on w ogóle te kupki robi takie brzydkie, a tak dziwnie pachną, a czy taka płynna ma być. Jak to mi powiedziała raz pediatra dopóki nie widzisz w niej śluzu lub, co gorsza, krwi jest ok. Niemowlaki dopiero kształtują swój układ pokarmowy i wszystko może rożnie przebiegać. Jeden je pierś, drugi butle i każdy będzie miał inne kupki. Nawet jeśli kupka jest zielona nie należy popadać w panikę. Taka kupka dość często pojawia się u dzieci, które są na mieszance HA lub jeśli przyjmują dodatkowe żelazo. Trzeba maluszka obserwować i sprawdzać czy nie pojawia się krew lub śluz, bo to już świadczy o biegunce. Kupki niemowlęce mogą mieć barwę jasnożółtą, żółtą, miodową, musztardową lub jasnobrązową. Może być bardziej lub mniej płynna, może zawierać grudki, ale to już jest charakterystyczne dla niemowlaków, które przyjmują stałe pokarmy. Kupki też różnie pachną, jeśli dzieciaczek jest karmiony piersią to zazwyczaj taka kupka ma kwaśny zapach, ze względu na pałeczki kwasu mlekowego, które mają zbawienny wpływ na kształtujący się układ pokarmowy. Ile dzieci tyle kupek, ale najważniejsze to, że ta kupka jest. Aha, podobno jeśli maluszek zrobi kupkę podczas kąpieli to przynosi trzeba puścić totka, więc życzę powodzenia. Nam się trafiły już dwie, ale jeszcze żadnej szóstki nie udało się ustrzelić. Ale kto wie co jeszcze przed nami :)